Szkocka krew w Pszczynie

Szkocka krew slider
Szkocka krew

Szkocka krew w pszczynie

Portret
Maksymiliana Sebastiana Leopolda von Johnston i Kroegeborn
autorstwa Antoniego Webera


Kolejny obraz z muzealnych magazynów zawędrował do pracowni konserwacji malarstwa Muzeum Zamkowego w Pszczynie.

Okazało się, że niepozorny wizerunek jest listem z przeszłości, świadkiem dawnych, ciekawych wydarzeń, a zarazem początkiem fascynującej, konserwatorsko-historycznej przygody.

Portret

Obraz przed konserwacją.

Obraz malowany farbami o spoiwie olejnym na podobraziu płóciennym ma wymiary 80,5 x 60 cm. Przedstawiony jest na nim mężczyzna w ujęciu do pasa, zwrócony 3/4 w prawo. Brązowooki, o ciemnych włosach, wąskich ustach i nieco bulwiastym nosie. Lewą ręką przytrzymuje płaszcz z obszyciem z brązowego futra. Ubrany jest w ciemnogranatowy mundur ze złotymi epoletami, czerwonym kołnierzem i mankietami wyszywanymi złotą nicią. Na szyi zawieszony ma Królewski Pruski Order Świętego Jana nadawany za zasługi dla Królestwa Prus.

Portret Maksymiliana Sebastiana Leopolda von Johnston i Kroegeborn
Przed konserwacją
Zbiory Muzeum Zamkowego w Pszczynie

Na odwrociu widać napis, dzięki któremu znane są personalia portretowanego.

Odwrocie obrazu

Wszystko w normie, tylko to nazwisko – Johnston – z brzmienia niepodobne do niczego co śląskie, polskie czy niemieckie…
I od niego właśnie zaczęła się ta przygoda.

Dawno, dawno temu…

Graniczące z Anglią, górzyste i porośnięte lasami ziemie południowej Szkocji u zbiegu rzek Annan i Moffat Water, regionu Annandale, od blisko tysiąca już lat zamieszkiwał i do dziś dnia zamieszkuje dzielny klan Johnstonów. W języku anglo-saksońskim nazwisko to oznacza „osada Johna”. Pierwsze pisemne wzmianki o wojownikach tego klanu pochodzą już z XII wieku, jest jednak możliwe, że wywodzą się oni od przybyłych tu znacznie wcześniej Wikingów. Pograniczne ziemie nie były spokojne, a szczególnie burzliwie dla nich zaznaczył się okres między XIV a XVII wiekiem. Roiło się tu od rabusiów, toczyły się krwawe walki z angielskimi najeźdźcami, walczyli między sobą sąsiedzi z rozlicznych szkockich klanów, a w okresie reformacji wyznawcy katolicyzmu przeciw protestantom. Pogranicznicy musieli być twardzi. Gdy walka o byt stawała się nazbyt uciążliwa, wielu Szkotów opuszczało rodzinny kraj i ruszało w świat w poszukiwaniu lepszej egzystencji, wolności religijnej, a być może i z pasji do włóczęgi. Szkockie nazwiska odnaleźć można w armiach większości europejskich krajów podczas wojny trzydziestoletniej, tysiące z nich zamieszkało w Rzeczpospolitej w XVI wieku, w okresie zbożowej prosperity.

Podobnie stało się z trzema braćmi Johnstonami, Francisem, Gilbertem i Simonem, którzy nie mając szans na dobrobyt w ojczystej ziemi, rodzinny majątek przypadł bowiem ich najstarszemu bratu Thomasowi, być może również uciekając przed prześladowaniami religijnymi, powędrowali pod koniec XVI wieku do kontynentalnej Europy z listami polecającymi do władców Holandii i Polski. Simona i Francisa już wkrótce zlokalizować można w Wielkopolsce, w prężnie rozwijających się Szamotułach, gdzie pierwszy z nich już wkrótce się ożenił, a zmarł w 1618 roku osierocając dwóch nieletnich synów.

Starszy z synów Simona, Jan (1603–1675), okazał się być jedną z najwybitniejszych postaci rodu i koniecznie trzeba o nim wspomnieć. Był przyrodoznawcą, historykiem, filozofem, pedagogiem, doktorem medycyny. Zyskał europejską rangę naukową jako autor prac z dziedziny historii naturalnej i medycyny, a jego dzieła były tłumaczone i wielokrotnie wznawiane. Więzi z ojczyzną przodków widać były w nim żywe, skoro jako młodzieniec zdecydował się pojechać na studia aż do dalekiego Edynburga, podróżował zresztą po całej Europie. Czuł się jednak przede wszystkim Polakiem, Lesznianinem, w dokumentach i dziełach spisanych po łacinie podpisywał się jako „Polonus”, „Lesnense” lub „Scoto-Polonus”. W swoim najważniejszym, wielotomowym dziele przyrodniczym pt. Theatrum universale historiae naturalis, wydanym we Frankfurcie nad Menem w latach 1650–1653, streścił całą ówczesną wiedzę zoologiczną i zawarł około 3000 miedziorytów z kapitalnymi przedstawieniami blisko 1000 gatunków zwierząt.

Jan Jonston (domena publiczna)

Ilustracje z publikacji naukowych Jana Jonstona (domena publiczna)

Ostanie dwadzieścia lat życia uczony spędził w swoim majątku Składowice (Ziebendorff), w księstwie legnickim, które nazywał Cibeniacum. Tam, sto lat później urodził się Maksymilian Sebastian Leopold von Johnston i Kroegeborn, uwieczniony na portrecie z pszczyńskiego muzeum.

Maksymilian Sebastian Leopold

Portretowany nie był potomkiem wybitnego naukowca, ale pra-pra wnukiem jego młodszego brata Aleksandra. W niczym to mu jednak nie umniejsza, biorąc pod uwagę, że cały ród Johnstonów, który pod koniec XVII wieku był już liczny i rozgałęziony, a nie tylko uczony przyrodoznawca, miał swoje niepodważalne zasługi dla Wielkopolski i Śląska. W 1787 roku Maksymilian miał wstąpić do pułku piechoty generała von Tauentzien we Wrocławiu, z którym kilka lat stacjonował w Warszawie. Służbę wojskową zakończył w 1799 roku, w następnym roku ożenił się z Zofią von Kessel i Zeutsch, rok później kupił majątek Łazy (Lahze) koło Wińska (Winzig), następnie sąsiedni w Piskorzynie (Peiskern). Imponująca jest jego kariera w śląskiej administracji. W 1804 roku został starostą księstwa legnicko-wołowskiego, następnie landratem swojego rodzinnego powiatu wołowskiego. W 1816 roku otrzymał Order św. Jana, order zasługi Królestwa Prus. W 1819 roku został dyrektorem Legnicko-Wołowskiego Towarzystwa Ziemskiego. Mianowany dyrektorem nowo utworzonej Komisji Generalnej dla Śląska we Wrocławiu w 1822 roku, tytuł przewodniczącego królewskiego otrzymał 15 marca 1826 roku. Po przejściu na emeryturę w 1828 roku osiadł w swojej posiadłości w Łazach i tam zmarł 23 listopada 1830 roku. Pochowany został w rodzinnej krypcie w Piskorzynie.

Autor portretu Maksymiliana

Portret Maksymiliana malowany jest bardzo sprawnie, choć nie jest może wybitny. Ciepłe barwy (żywa czerwień kołnierza i mankietów, złoto epoletów i haftów) skontrastowane zostały z głębokim granatem munduru i szarością neutralnego tła. Postać umiejętnie osadzona jest w przestrzeni tła. Sugestywnie oddane są relacje świateł, cieni i półcieni. Trafnie dobrane są kolory partii karnacji, jak zresztą całego przedstawienia. W przeciwieństwie do większości dawnych portrecistów schlebiających swoim modelom, artysta nie obawiał się pokazać pierwszych oznak jego starości. Nie pominął zmarszczek przy ustach, u nasady nosa i kurzych łapek w kącikach oczu i nie rozproszył ich, jak zwykle to bywa, w miękkiej mgiełce farby. Ta uczciwość, czy też tendencja, jest zresztą charakterystyczna dla wielu malowanych przez niego portretów, w tym portretu samego cesarza Fryderyka III, bodaj najważniejszego dzieła Antona Webera. Autor jest znany, bo jego staranna sygnatura „Anton Weber fec.”, widnieje po prawej stronie przedstawienia.

Podpis malarza przed konserwacją.

Przed konserwacją

Podpis malarza po konserwacji.

W trakcie konserwacji

Weber zaliczany jest do czołowych portrecistów berlińskiej szkoły malarstwa 2. połowy XIX wieku. Jeśli wierzyć biografom (skromne informacje o artyście podawane w literaturze są częściowo błędne, np. okoliczności śmierci artysty rzekomo w 1909 roku w Lądku Zdroju), uczył się on najpierw w Książęcej Wolnej Szkole Rysunkowej w rodzinnym Weimarze, a następnie studiował malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w Dreźnie. Zamieszkał w Berlinie, gdzie wykładał jako profesor na Akademii Sztuk Pięknych. Jednym z jego najważniejszych dzieł jest wspomniany portret cesarza Fryderyka III, który namalował w 1889 roku na zlecenie cesarzowej, a następnie kilkakrotnie powtarzał.

Jednak… Artysta nie mógł namalować Maksymiliana z natury, bo urodził się… trzy lata po jego śmierci, w 1833 roku.

Jak zatem doszło do powstania portretu? Kto, kiedy i w jakich okolicznościach mógł zlecić jego wykonanie?

Podejrzewać o to można syna  Maksymiliana, Woldemara von Johnston i Kroegeborn, albo wnuka Maxa. Są to przypuszczenia, które będzie trzeba potwierdzić szerszą kwerendą archiwalną, choć, jak się wydaje, mające całkiem solidne podstawy.

Potomkowie Maksymiliana i „portret przodka”

Woldemar (1806–1860) był jedynym synem Maksymiliana. Podobnie jak ojciec najpierw był wojskowym, potem pełnił funkcje administracyjne. W jego karierze istotny wydaje się jednak fakt, że doszedł do znacznie większej zamożności niż jego ojciec. Urodził się w niewielkim, rodzinnym dworze w Łazach koło Wołowa, tym samym, w którym zmarł później Maksymilian, ale miał chrapkę na bardziej reprezentacyjną siedzibę. W 1838 roku kupił Schwammelwitz (obecnie Trzeboszowice w województwie opolskim), po piętnastu latach sprzedał je, a w 1854 roku nabył dobra Ober- i Nieder-Rathen (Ratno Dolne i Górne w powiecie kłodzkim) z, a jakże, przepięknym starym zamczyskiem z XV/XVI wieku położonym na wzniesieniu nad rzeką Posną, otoczonym tarasowymi ogrodami.  

Grafika przedstawiająca dom Maksymiliana.

Posiadłość Johnstonów w Ratnie Dolnym



Po śmierci Woldemara majątkiem „z rzadko spotykaną dbałością” zarządzała wdowa po nim, Teresa z domu Amelang, a następnie ich jedyny syn Max (1847–1918) z żoną, Elżbietą von Hauteville-Jacquemine. To wówczas, pod koniec XIX wieku, doszło do wielu przebudów, remontów i rearanżacji budynku wraz z otoczeniem. Max był zafascynowany historią rodu Johnstonów, a także dziejami zamku w Ratnie. Zebrane informacje zamieścił w wydanej własnym nakładem w 1891 roku Geschichte der Familie Johnston i kilku artykułach.

Strona tytułowa historii rodu Jonhston i Kroegeborn autorstwa Maxa Johnstona opublikowana
w 1891 roku.

Nie podlega dyskusji – na zamku musiały znajdować się portrety przodków. O części z nich, wizerunkach panów z rodziny żony Maxa, wyeksponowanych w pomieszczeniu dawnej zamkowej kaplicy, wspomniał ksiądz Ernst Fischer, który odwiedził Ratno, a wrażenia z wizyty zamieścił w lokalnym czasopiśmie Grafschaft Glatz z 1914 roku. Najprawdopodobniej to ktoś z rodziny zamieszkałej w Ratnie dla skompletowania galerii przodków zamówił portret Maksymiliana u Antoniego Webera. Może przyczyniła się do tego żona Woldemara, urodzona i wychowana w Berlinie, posiadająca znajomości w kręgach berlińskiej socjety, być może artysta osobiście pojawił się na terenie hrabstwa kłodzkiego na przełomie XIX i XX wieku. Zleceniodawca dysponował prawdopodobnie jakimś wcześniejszym wizerunkiem Maksymiliana, na którym artysta się wzorował. Na portrecie brak daty – może celowo ją pominięto, aby nie odbierać portretowi wrażenia dawności.

Strona tytułowa historii rodu Jonhston i Kroegeborn
autorstwa Maxa Johnstona opublikowana
w 1891 roku.

Prace konserwatorskie

Konserwacja obrazu przeprowadzona w 2023 roku pozwoliła dostrzec kilka dodatkowych, ciekawych faktów. Po pierwsze obraz był zasadniczo w dobrym stanie, czyli całe swoje istnienie spędził w optymalnych warunkach. Oprócz pożółkłego werniksu i zabrudzeń na powierzchni warstwy malarskiej miał w kilku miejscach rozerwane i osłabione krajki. Płótno (lniane, splot płócienny, 10 nitek osnowy na 10 nitek wątku, podwójna nitka osnowy złożona z dwóch niezwykle cienkich, słabo skręconych ze sobą nitek) jest handlowym podobraziem gruntowanym fabrycznie jasnokremową olejną zaprawą.

Artysta nie był pedantem. Do napięcia płótna użył krosna bez fazy, dlatego wewnętrzna krawędź listew odznaczyła się z czasem na powierzchni płótna. Jako podobrazie wykorzystał obraz, którego najprawdopodobniej nie skończył. Prześwituje on gdzieniegdzie spod obecnego przedstawienia (karminowa plama nad futrzanym kołnierzem po lewej stronie, partie krajek). Podobrazie przyciął dość niestaranie i nierówno.

Podczas konserwacji usuwanie pożółkłego, zabrudzonego werniksu okazało się nadspodziewanie trudne. Owszem, sam werniks był łatwo usuwalny, ale wraz z nim, nawet przy użyciu słabych rozpuszczalników, rozpuszczała się również warstwa malarska. Spoiwem farb zastosowanych przez artystę musiał być olej (może makowy?) tworzący miękkie powłoki. Werniks zatem jedynie ścieniono, nie został usunięty całkowicie. Miejsca rozerwanego płótna na krajkach wzmocniono płóciennymi łatkami. Do krosien dodano fazy i napięto podobrazie. Kilka drobnych ubytków wyretuszowano farbami żywicznymi. Lico zabezpieczono werniksem.

Fragment obrazu przed konserwacją i po konserwacji.

Epilog

Max von Johnston i Kroegeborn zmarł bezpotomnie. Podczas drugiej wojny światowej ratniański zamek ocalał, choć został ogołocony z wyposażenia. W ruinę zmienił go dopiero prywatny właściciel w latach 90. XX wieku. Po wojnie portret Maksymiliana najprawdopodobniej trafił do najbliższej składnicy obrazów w Bożkowie, a po jej zlikwidowaniu, do składnicy w Żelaźnie. Stamtąd, razem z pastelowym portretem brata Maksymiliana, Karola Sebastiana Aleksandra von Johnston i Kroegeborn przewieziony został do Zamku w Łańcucie, skąd w 1953 roku jako „niepotrzebny do ekspozycji i nie przedstawiający osobistości polskich”, do muzeum pszczyńskiego.
Warto zwrócić na niego uwagę, jako część wielokulturowego i nadspodziewanie wielonarodowego dziedzictwa Śląska.

Autorka tekstu: Anna Maniakowska-Sajdak
Fotografie: Mirosława Kret, Marcin Cyran


29

/ 11 / 2023